czwartek, 29 sierpnia 2013

motorem do Phan Thiet

W odległości kilkunastu kilometrów od nas jest miasto Phan Thiet, które liczy grubo ponad 200.000 mieszkańców.
Odważyłem się pojechać tam motorem ;)
Miasto jak miasto, bez szału, typowo wietnamskie, nadmorskie.
Wyróżnia się targ rybny i z owocami morza. Łowią tu i pakują w skrzynki na skalę przemysłową - warto zobaczyć i POCZUĆ jak to śmierdzi ;)












Jeżdżąc po mieście można spotkać różne dziwne rzeczy. Na przykład taką rzeźbę - proszę się przyjrzeć na symbol za głową.


Nadzialiśmy się jeszcze na tutejszy targ, więc grzechem byłoby nie obejrzeć i czegoś nie kupić ;)



Największą przygodą i przeżyciem to była sama jazda motorkiem po mieście, pośród "normalnego" ich ruchu ulicznego. Przeżycia dość ekstremalne no ale udało się ;)
Znowu nauczyłem się czegoś nowego...
Jak trochę nadrobię wpisywanie to zabiorę się za robienie filmików.

No i cóż, trzeba się zwijać i do pracy ;)

wtorek, 27 sierpnia 2013

Mui Ne [5] Czerwone Wydmy (Red Dunes)

Oprócz białych wydm w bliskiej odległości od Mui Ne są czerwone wydmy.
Pojechaliśmy zobaczyć.
Motorkiem nie stwarza to żadnego problemu, szczególnie, że już kiedyś tam przejeżdżaliśmy.
Czerwone wydmy obszarowo są dużo mniejsze niż białe i tak naprawdę nie bardzo jest co tam oglądać. Na zdjęciach wygląda to dużo ładniej niż w rzeczywistości ;)
Wstęp jest bezpłatny - motor można zaparkować po przeciwnej stronie ulicy przy jednyej z restauracji (?) też bez opłat. Chcą tylko aby coś później u nich kupić, np. piwo.
Jak tylko zatrzymaliśmy się zaraz dopadły nas kobietki, które mają do wynajęcia kawałek plastiku na którym teoretycznie można pozjeżdżać sobie z wydm...
Żądali za tą wątpliwą przyjemność 50.000 VND - nie bardzo nam zależało więc rzuciłem ceną - 10.000 VND (ok. 0,5$). Po pierwszym oburzeniu, stwierdzili, że nic więcej od nas nie wyszarpią - niestety zgodzili się na tą cenę.

Aga z nieszczęsnym plastikiem do zjeżdżania - po drugiej stronie ulicy Czerwone Wydmy.






Zobaczyliśmy, pochodziliśmy - jeszcze bardziej wygrzaliśmy się w słońcu i wróciliśmy do sklepiku gdzie stał zaparkowany nasz pojazd. Trzeba było spełnić obowiązek - zamówiliśmy po piwie w puszce. Puszki tradycyjnie strasznie zakurzone i trzeba je porządnie powycierać.
Trzeba było wracać z powrotem do hotelu do pracy...


niedziela, 25 sierpnia 2013

Mui Ne [4] Fairy Stream

Niedziela. Dziś zrobiliśmy sobie dzień jedzenia krewetek w różnych knajpach i na różne sposoby.
Krewetki w panierce:


Krewetki grilowane na patyku (z nieodłącznym ryżem):



I jeszcze jakieś tam inne zjedliśmy.

Pojedliśmy, popiliśmy i pojechaliśmy zobaczyć Fairy Stream.
Jest to mały kanion prawdopodobnie bardzo podobny do Wielkiego Kanionu w USA tylko, że w miniaturze. Nie wiem nie byłem w USA (jeszcze) więc trudno mi ocenić i porównać.
Tym niemniej warto to zobaczyć - bardzo ciekawe.
Wstęp jest bezpłatny ALE zaparkowanie motoru kosztuje 10.000 VND, więc lepiej zostawić po drugiej stronie ulicy. Od razu przyczepiają się dzieci - przewodnicy, którzy koniecznie chcą nas oprowadzić i pokazać najciekawsze rzeczy. Absolutnie nie ma takiej potrzeby! Nie zgadzać się!
Nas niestety nikt nie ostrzegł więc szliśmy z "przewodnikiem"...
Ale od początku...
Przede wszystkim nie tak sobie to miejsce wyobrażałem a tu na samym początku niespodzianka - trzeba wejść do rzeczki a do tego jest ona czerwona ;)

Fairy Stream
No i tak sobie idziemy tą rzeczką, przewodnik coś tam sobie gada bez sensu, dookoła nas skały i piasek w kolorze czerwonym - jest naprawdę malowniczo.
Trzeba uważać na nurt rzeki - czasem jest naprawdę silny.
W pewnym momencie można wspiąć się po piasku i spojrzeć z góry.

Fairy Stream
Mniej więcej w połowie drogi nasz "przewodnik" stwierdził, że już dalej nie idzie i że chce żeby mu zapłacić 200.000 VND!
No bez przesady, spędził z nami może ze 30 minut... Wygarnąłem mu co o tym myślę (po polsku). Jak można było przewidzieć nic z tego nie zrozumiał ;) Po dłuższych negocjacjach stanęło na 50.000 VND. Niby nie jest to dużo ale jest to ewidentne wymuszanie bo tak naprawdę do niczego on nie był potrzebny.
W końcu się go pozbyliśmy i mogliśmy zacząć hasać po górach ;)


... i rzekach...


Po lewej stronie wąwozu są skały a po prawej dżungla. Fajnie!


Ale żeby nie było zbyt różowo - zaczęło padać. Na początku delikatnie ale znając tutejsze realia można było się spodziewać, że zaraz porządnie lunie. A tutaj w rzece nie ma się gdzie schować. A tu nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ukazał nam się szyld napisany na desce, że można wejść i coś tam jest. Mieszka tam rodzinka, która sprzedaje piwo i napoje. Super - jest dach nad głową! Tego nam było trzeba.



Spokojnie przeczekaliśmy deszcz i już bez przeszkód wróciliśmy do domu.
Fairy Stream - polecam ale bez przewodnika.

czwartek, 22 sierpnia 2013

Mui Ne [3]

Dzień w Mui Ne zaczynamy codziennie od pysznego śniadanka szczególnie, że mamy je wliczone w cenę noclegu.
Wprawdzie na śniadanie do wyboru jest kilka pozycji no ale trudno sobie wyobrazić żebyśmy zamówili zupkę chińską. Trzymamy się sprawdzonych rzeczy i jemy naprzemiennie albo jajka smażone albo omlet.

Sunrise Village, w tle morze.

Po śniadaniu kawa nad morzem.


Na dworze jest gorąco, ponad 30 stopni ale morze pomimo tego, że jest ciepłe to nie zachęca do kąpieli. Jego wygląd morza porównać do naszego kochanego Bałtyku.
Wszystko to spowodowane jest aktualnie panującą porą deszczową - morze faluje, woda się miesza, a że piasek jest tutaj w kolorze zbliżonym do czerwonego - wygląda na brudną. Jakieś 2 km dalej jest plaża z białym piaskiem i tam już woda wygląda na czyściutką ;)


Czy to Wietnam czy Międzyzdroje?
Na "naszą" plażę codziennie rano przypływają rybacy z rybami.


Można od nich kupić świeże ryby ale nie wiedzieć czemu mają tylko jeden gatunek - tuńczyk i do tego raczej marnego wzrostu. Połowy nie są jakieś oszałamiające.


Jednak w razie nagłej potrzeby można podjechać na pobliski targ. Tam jest już dużo większy wybór ryb i owoców morza.

Market - Targ

Market - Targ
Market - Targ
Zakupy w zwykłym sklepie też mogą dostarczyć wielu wrażeń.


W środku spotkaliśmy małe dziecko bawiące się zabawką. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że zabawką jest żywa jaszczurka ;)


Przed pracą jest chwila czasu na relaks z drinkiem w ręce.


Cała droga pomiędzy Phan Thiet a Mui Ne to są same hotele i restauracje, lepsze i gorsze. Im bliżej Phan Thiet tym więcej Rosjan i jest drożej. Hotele są tu na każdą kieszeń - można znaleźć tanie spanie ale można też pławić się w luksusach. Duży plus za internet - jest wszechobecny i parametry ma bardzo przyzwoite.
Jest to turystyczne miejsce, które ma niewiele wspólnego z prawdziwym Wietnamem. Tutaj przyjeżdżają głównie Rosjanie żeby poleżeć nad morzem, napić się taniej wódki, odpocząć.


Wyświetl większą mapę

Mui Ne nie jest złym miejscem na wypoczynek ale mając porównanie z rajskimi plażami na Filipinach - wypada blado. Tym niemniej warto wpaść tu chociaż na chwilę chociażby dla zobaczenia Białych i Czerwonych Wydm.
Żeby nie było tak różowo, że tylko same hotele i restauracje to na przykład przed naszym hotelem, prawie na plaży mieszkają Wietnamczycy:

Zdjęcie zrobione z tarasu hotelowego.
No właśnie, tak mieszkają tutejsi rybacy...


niedziela, 18 sierpnia 2013

Mui Ne [2] Białe Wydmy (White Sands Dunes)

Rano zeszliśmy na śniadanie. Do wyboru jest kilka pozycji no ale ciężko na śniadanie jeść ryż albo ichnią zupkę, pozostajemy więc przy jajkach lub omlecie.
Zgodnie z umową o 9 przyjechał motor. Na szybko dostałem instrukcję obsługi i zostałem sam na sam z tym potworem.


Prawo jazdy nie jest wymagane ale kask absolutnie tak! Na wyposażeniu dostaliśmy także 2 kaski.
Najpierw jazda próbna. Jako-tako daję sobie radę ale najbardziej boję się nie samej jazdy ale totalnego chaosu panującego na drogach i braku zasad. No ale cóż - kto nie ryzykuje - ten w szpitalu ze złamanym kręgosłupem nie leży ;)
Plan jest taki, że pojeździmy po okolicy i sprawdzimy czy są jakieś inne, lepsze hotele od naszego a przy okazji rozejrzymy się co tu jest ciekawego.
W mapach google w telefonie zaznaczyłem przede wszystkim Białe i Czerwone Wydmy - najciekawsze atrakcje.
Szybko się zorientowaliśmy, że nasz hotel jest całkiem w porządku i nie ma co sobie zawracać głowy szukaniem czegoś innego.
Ruszyliśmy w kierunku Białych Wydm, które są oddalone od nas ok. 40 km.



Wyświetl większą mapę


Jechaliśmy, jechaliśmy i w pewnym momencie skończyła się droga...



Okazało się, że za tymi wydmami jest morze a na wydmach jest... cmentarz!


Na każdym grobowcu jest swastyka, która w Azji jest symbolem szczęścia. Muszę przyznać, że ten symbol mocno gryzie w oczy.
Pojechaliśmy dalej, wjechaliśmy w boczną uliczkę i dojechaliśmy nad morze gdzie rybacy zwożą połowy.





Nieopodal zatrzymaliśmy się na jedzenie, było nawet niezłe ale ze względu na to, że w okolicy jest mnóstwo rybaków i łowionych ryb to i przy okazji są muchy, ogromne ilości much. Szybciutko zjedliśmy i czmychnęliśmy stamtąd.


Generalnie jechaliśmy w kierunku białych wydm ale po drodze zatrzymywaliśmy się i także zbaczaliśmy z drogi widząc coś interesującego.
Droga w większości wiedzie wzdłuż morza można więc podziwiać np. takie widoki:


I tak sobie jadąc urodził się pomysł żeby spróbować przedrzeć się motorkiem do samego morza i pojeździć po plaży. Nie było to łatwe zadanie  bo oczywiście nie ma żadnej drogi, trzeba zrobić to siłowo przejeżdżając po prostu przez pas wydm i zieleni. Ale opłaciło się!



 No i to co tygrysy lubią najbardziej ;)




Muszę stwierdzić, że jazda motorem po plaży i morzu sprawiła mi ogromną frajdę. Coś fantastycznego!
Widoki też całkiem przyjemne - czerwona ziemia, góry, morze... Fajnie.


Na plażę morze wyrzuca różne stworzenia, w szczególności meduzy, spore meduzy.



Jeszcze rzut oka z góry na to przemiłe miejsce i ruszamy dalej w kierunku Białych Wydm.


Do tej pory główna droga, którą jechaliśmy była niezła, asfaltowa ale żeby dojechać do tych wydm trzeba skręcić w boczną. Oczywiście oznaczeń nie ma żadnych (chyba po to żeby samemu turyści nie mogli trafić i wyjeżdżali tylko z biurami).
Na szczęście my jako świadomi turyści byliśmy uzbrojeni w telefon z mapą więc długo nie błądziliśmy - po prostu ciężko było uwierzyć, że droga dojazdowa może tak wyglądać...
Na szczęście mijane widoki wynagradzały te niedogodności.


W końcu - ufff.... trafiliśmy.
Oczywiście jest opłata za wjazd ale raczej symboliczna.
Białe Wydmy [White Sand Dunes] - ciekawe miejsce, jak sama nazwa wskazuje - czysty, biały piasek - wygląda to jak pustynia a do tego jest tam wkomponowany akwen z wodą i roślinnością - pierwsze skojarzenie - oaza ;)
Można wypożyczyć quada żeby pojeździć po wydmach, poszedłem, spytałem - cena mnie powaliła - 40 $ za 20 minut (!). Dziękuję, z przyjemnością się przejdziemy...
Usiedliśmy w barze i zamówiliśmy po piwie. Do słupa przywiązane łańcuchem są 2 małpy - ludzie się cieszą, drażnią je i robią zdjęcia - średnia przyjemność.



Po krótkim odpoczynku - ruszyliśmy w wydmy (buty zostawiliśmy w barze). Piasek nie był tak gorący, spokojnie można chodzić - może też nie ma sezonu jeszcze na gorący piasek? ;)









O godz. 18 zawsze robi się już ciemno więc nie bardzo było już co oglądać. Wsiedliśmy na motor i powrót. Niestety jak jest ciemno to trudniej trafić z powrotem. A jak nie wiadomo dokąd jechać to się człowiek stresuje a jak stres to i papieros - szczególnie w tej cenie ;)



Koniec końców - udało się wrócić bezpiecznie pomimo ciemności.
Już obok nas stanęliśmy w uroczej knajpce w której sprzedawane są świeże owoce morza z grilla.


No może i faktycznie jak tak teraz patrzę na zdjęcie to knajpka nie jest zbyt urokliwa ;)
Ale "oni" tak tu jedzą - dookoła stołów jest pełno resztek, jak coś upadnie to już leży a skorupki czy ości wyrzucane są bezpośrednio na ziemię.
Osobna sprawa to wielkość krzesełek i wysokość stołów - po wietnamsku ;)
Jednak dziś to nie był nasz problem bowiem zamówiliśmy na wynos.


I tym miłym akcentem zakończyliśmy pracowitą niedzielę.