poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Weekend majowy - przygotowania

Przez ostatnie kilka dni przeżywałem trudne chwile. Najpierw czymś się zatruliśmy i wystąpiły problemy "żołądkowe" ;) A teraz udało mi się przeziębić - albo od jazdy na ścigaczu prosto z morza albo od klimy. Dostałem jakiś antybiotyk od Agi i przeszło już prawie.

Straszne upały tutaj nastały. Spotkałem tubylczego Polaka i powiedział, że od 4 lat nie było tutaj tak gorąco ;) W pokoju klima cały czas chodzi i udaje się zbić temperaturę do 35 stopni.

Kilka dni temu siedzieliśmy wieczorem na tarasie a tu nagle pod schody przychodzi coś! Patrzymy - a to krab! No to my go pomalutku, pomalutku i do zamrażarki, będzie kolacja ;) Ale skubany bronił się szczypcami.



Znaleźliśmy też świetną knajpkę nad morzem z dobrym jedzenie. Sznycle panierowane (coś jak schabowe) z frytkami. Frytek to podają raczej symbolicznie ale za to kotlet na pół talerza - spokojnie można się najeść. Ciekawostka - nigdzie nie podają do dań obiadowych żadnych surówek.
Przed knajpą:



Koty pod stołem czekają na swoją działkę.




Zbliża się długi weekend majowy. Zaplanowałem taką wycieczkę:
od nas promem do Hagnaya, później taksówką na lotnisko do Cebu, stamtąd samolotem na wyspę Palawan i tam siedzimy i zwiedzamy od 1.05 do 3.05. Wracamy samolotem znowu do Cebu i stamtąd wodolotem na Bohol, zostajemy do 5.05 i wracamy znowu do Cebu. Relacja z wypadu majowego ukaże się 6.05 ;) Zobaczymy co z tego wyjdzie.


niedziela, 28 kwietnia 2013

Zakupy i fryzjer

Jako, że pomału kończyły nam się zapasy żywnościowe a w naszej metropolii nie ma normalnego sklepu - trzeba było zebrać się i wyruszyć do Bantayanu. Przy okazji pochodziliśmy po targu rybnym no i nadszedł też dla mnie czas aby odwiedzić golibrodę.
Wizyta u fryzjera to ciekawe doświadczenie bo oprócz nożyczek i żyletki to jest całe wyposażenie warsztatu. A przy okazji strzygła mnie pani, która kiedyś była panem ;)

Hala z rybami, owocami morza i mięsem:



Takie różne ciekawostki można kupić i później ewentualnie zjeść:





To chyba rekiny?


Tutaj - suszone ryby:

Na tym targowisku znaleźliśmy knajpę gdzie można zjeść normalne mięso. Coś takiego jak u nas świeża świnina z tłuszczykiem. Bardzo dobre! I o dziwo sala klimatyzowana chociaż wystrój nie powala. Jak na filipińskie warunki - standard super.

"Mój" salon fryzjerski:





Krótki film:

środa, 24 kwietnia 2013

Nature Park of Bantayan

W sobotę wybraliśmy się motorkiem do Nature Park. Z zasłyszanych opinii od ludzi nie spodziewałem się niczego ciekawego no ale sprawdzić trzeba osobiście.
Wstęp kosztuje 150 peso od osoby o można sobie siedzieć do godz. 22.
Można tam także wynająć domek i sobie mieszkać. Na terenie Parku znajduje się także basen ze słodką wodą.
Sam park - faktycznie nic ciekawego, nie warto. Kilka zwierząt w klatkach, basen, bar, kiepska plaża - nie warto.


Szyld "zachęcający" do odwiedzenia Nature Park. Napis widać, że jest stary a mimo to niedokończony.


Grota skalna z wodą. Można chwilę odsapnąć od słoneczka.


To co tygrysy lubią najbardziej - bar i zimne piwo. W lepszych knajpach fajnie podają piwo, jest takie "opakowane" żeby się nie ociepliło za szybko.


Można też w hamaku odpocząć.


Zejście do morza. Tutaj trochę popływaliśmy ale nie jest tak fajnie jak "u nas". Nie ma plaży, woda jakaś taka inna, brudniejsza, stojąca...


Basen ze słodką wodą. Ochroniarz pilnuje żeby najpierw umyć się pod prysznicem a tam leci gorąca woda - nagrzana od słońca ;) Nie ma jak wejść i się umyć. Ale trzeba - strażnik ma colta... ;)


Były też egzotyczne zwierzaki.
Gołębie...

... świnia

niedziela, 21 kwietnia 2013

Morze czy też ocean...

Cały czas jestem tutaj pod wrażeniem morza/oceanu. Strasznie spodobało mi się chodzenie "na plażę". Można godzinami przesiadywać na plaży.
Pamiętam Bałtyk... Jak leżało się na plaży przez parę godzin to wchodzenie do wody to było wydarzenie. Przygotowania, zbieranie się w sobie, powolne oswajanie się z wodą... No i podczas plażowanie do wody wchodziło się raz lub dwa podczas dnia. A tutaj...
Więcej przebywam w wodzie niż na piasku. Wypracowałem taką technikę, że kawałek odpływam od brzegu kładę się na wodzie i leżę... leżę... leżę, patrzę w niebo. Dzisiaj morze było bardzo spokojne, przeleżałem tak 40 minut, dosłownie można zasnąć ;) Uczucie jest niesamowite porównywalne z tym jak ostatnio leciałem rakietą i byłem w stanie nieważkości ;))
Tu nad wodą jest po prostu niesamowicie. Z plecaka wyciągamy wcześniej kupione ananasy (ananasy są prosto z przenośnej lodówki, pokrojone i tak dobre i soczyste jak u nas z puszki), wciągamy po kilka ich kawałków, usmarujemy się w soku i... łup - do morza się opłukać :) A do tego wszystkiego plaże puściutkie, jesteśmy praktycznie sami nad wodą.
Strasznie, koniecznie muszę kupić porządną maskę z rurką żeby nie przeciekała i poleżeć twarzą w dół.

Zdjęcia zrobione z zaskoczenia, tak właśnie wypoczywam w wodzie.


Jak widać, Aga woli jednak czynny wypoczynek:


 Kilka muszelek zebranych z plaży:



Przepływające obok nas łodzie, jest już dość późno, robi się ciemno.


Widok na zatoczkę, łodzie ruszają chyba na połów. Te ludziki wokół to Filipińczycy - wyszli się ochłodzić wieczorem a nie jak durni biali o 12 w południe ;)


Artystyczne zdjęcie, które wykonał autor ;)


Po plaży, Aga była tak głodna, że chciała koniecznie zajechać do najbliższego jedzenia. Zatrzymaliśmy się w lokalnej knajpie, które zwaną są przeze mnie "muchowe". Nazwa pochodzi od  chodzących wszędzie i po wszystkim much. Ale o dziwo, żadnej muchy nie było. Może już za późno, godzina 18? A może dlatego dlatego, że na deszcz się zbiera? Zamówiliśmy kuraka na patyku i kawałek ryby na patyku + ryż. Smaczne, tanie, można zjeść. Aha, ta duża butla to nie to co myślicie, to sos ;)


A właśnie tak wygląda morze na którym się wyleguję, po południu, bez słońca [film]:

środa, 17 kwietnia 2013

Ceny i wnioski

[51. dzień]

Trochę różnych ciekawostek z Filipin, głównie cenowych okraszonych ślicznymi zdjęciami

Podstawowe rzeczy:
ziemniaki - 80 peso
cebula - 70 peso
mango - 70 peso
bagietka filipińska (tutaj nazywa się "french bread") - 25 peso
"normalny" chleb europejski (przechowywany w lodówce, zamrażarce) - jest tu tylko w jednym miejscu - 90 peso
podróba masła - 125 peso
jajko - 5 peso
kurczak z rożna - 150 peso - wielkościowo i ilościowo to pół naszego
posiłek w knajpie taki żeby się najeść - 70 - 120 peso, zależy oczywiście co. Ale są też knajpy z jedzeniem po 400 - 600 peso
prąd - jest tu najdroższy na świecie (!). My zapłaciliśmy za miesiąc używania ok. 350zł (4.500 peso) z czego 90% zżera klimatyzacja.
Zarobki normalnych ludzi typu kelnerka, pracownik budowlany - 3.000 do 6.000 peso. Wniosek zamiast prądu mogliśmy wziąć kogoś do pracy na cały etat ;)

Cena wody do picia:
Butelka 1,5l - 30 peso
Butelka 6l - 70 peso
Butelka 10l - 90peso

Później dowiedziałem się, że mogę zanieść butlę do stacji napełniania (2 minuty piechotą, 3 minuty ścigaczem bo trzeba kluczyki znaleźć i odpalić).
Na końcu pod kranem pan myje moją butlę.


Pierwszy raz skasowali mnie 50 peso za 10 litrów. Wydawało mi się to dobrą ceną. Za drugim razem zapłaciłem 15 peso i cały czas tak płaciłem i wydawało mi się to super okazją. Do czasu gdy Romi powiedział mi, że on płaci... 5 peso. No więc pojechałem, dałem butlę, napełnili mi a ja im - 5 peso! Pan spojrzał na mnie zdziwiony ale wziął i zaakceptował. Od kliku dni płacę już jak tubylec ;)

Lokalne papierosy, bardzo smaczne i zdrowe.
Cena 26 - 30 peso, zależy gdzie się kupi.



No i teraz najważniejsze:

Litr mleka - 77 peso
0,7l whiskey ze szklaneczką - 82 peso
Litr wódki - 170 peso
Piwo 0,32l - 30 peso
Piwo 1l - 55 -70 peso zależy jak mocne piwo.

Wnioski - taniej pić i palić niż jeść cebulę z mlekiem ;)


A tak w ogóle - Pozdrowienia z Filipin!


Tradycyjnie krótki filmik na podniesienie ciśnienia (tak zamiast kawy):

wtorek, 16 kwietnia 2013

Clubbing

W sobotę z racji weekendu postanowiliśmy poszaleć i odwiedzić wszystkie lokalne kluby. Najpierw posiedzieliśmy u siebie, tzn. popijaliśmy piwko na tarasie ;)
Zawołał mnie Romi, że ma coś fajnego dla mnie. W wielkiej tajemnicy (żeby Aga nie słyszała) - pyta się czy chcę coś spróbować? Już się ucieszyłem, że pewnie haszysz, marihuana albo inna herbata ;) A tu się okazuje, że on coś gotuje, ale co, pytam? Tylko ci.... - psa! Ło, matko! Sorry, Romi ale zaraz idziemy jeść. Na jedzenie psa czy kota to nie jestem absolutnie gotowy i raczej nie będę.
Poszliśmy do pierwszego baru, prowadzi go Włoch, obok nas siedziało dwóch starszych Austriaków i jedli "coś" a do tego ziemniaki krychane, a kto bogatemu zabroni ;) Można? Myśmy pozostali przy piwie, pogadaliśmy trochę z właścicielem i akurat przejeżdżał gościu, który sprzedawał baluty (kilkunastodniowe jajko z małym kurczaczkiem w środku). Nie byliśmy jeszcze gotowi...
Zgodnie z zasadą clubbingu - nadszedł czas na zmianę lokalu. No więc przeszliśmy 8 kroków do Blue Ice.
Ten bar prowadzi z kolei Szwed. W barze jest bardzo fajna szachownica - zagrałem raz z Filipińczykiem i prawie wygrałem - oj, tam - dawno nie grałem i zmęczony byłem ;)
Później dosiadła się do nas para Anglików. Od półtora roku jeżdżą po różnych krajach, teraz przyjechali na Filipiny. Siedzieliśmy z nimi, muzyka grała coraz głośniej, nadszedł czas żeby spróbować wódki. Kelnerka w stanie wskazującym na spożycie przyniosła kieliszki i nalewała z butelki Absoluta (szwedzki trunek) - trochę do kieliszka, trochę obok ;) Ktoś przytomnie się spytał - a ile to kosztuje? - 95 peso za kieliszek! No to nam się odechciało, Przyszedł szef lokalu, pogadał z nami chwilę i stwierdził, że skoro to za drogo - to on stawia ;)
Zgodnie z zasadą clubbingu chcieliśmy zmienić lokal ale to był już ostatni dostępny. Zostaliśmy więc z tymi Anglikami. Trochę ponabijaliśmy się z Norwega, który chodzi cały czas ubrany w czarne skarpetki i eleganckie buty jak do kościoła ;) Na pytanie czy wszyscy w Norwegii tak chodzą? Yeeess...
Ogólnie było sympatycznie, głośno i długo bo do 5 rano.
Na koniec dostaliśmy jeszcze po fajnej firmowej koszulce.


Przed clubbingiem. Amerykanin, Romi & ja.


Aga i Angielka:

Jarek i Anglik:

Darmowa kolejka, z okularami - szeryf Blue Ice:

Aga z gitarą, za barem.

Można i tak...

Albo tak...

Krótki filmik:





















piątek, 12 kwietnia 2013

Nie mogłem się oprzeć...

Nie mogłem się oprzeć...
Postanowiłem wyskoczyć w wolnej chwili połowić ryby.
Wyciągnąłem takie coś:






Ryba nazywa się lapu lapu i jest jak najbardziej prawdziwa. Ma taki język w środku ogromy i oczy wyłupiaste. Podobno bardzo smaczna.
.
.
Ale oczywiście to nie ja ją złowiłem ;)




Snorkelling, wyspa Hilantagaan

Wczoraj postanowiliśmy i umówiliśmy się, że o godzinie 8 rano wypłyniemy zwiedzić inną wyspę i ponurkować. Romi obiecał, że o 7:30 będzie pukał żeby nas obudzić bo o tej porze to jeszcze tu nie wstawaliśmy.
Nastawiłem alarm w telefonie Agi (bo mój niestety nadal nie daje znaków życia [R.I.P.]).
I co ciekawe udało nam się wstać przed 7-mą a że tutaj nie ma za wiele do ubierania i szykowania się więc spoko się wyrobiliśmy :) co muszę przyznać - nie zawsze nam się udaje ;)
Plan był taki:
płyniemy wynajętym transatlantykiem na podbój nowej wyspy, tam idziemy sobie nurkować a Romi ze sternikiem przygotowują jedzonko, które tam na wyspie się kupuje od rybaków. Później płyniemy w głąb oceanu na nurkowanie na rafach.
Szczegółów do końca nie znałem bo mówię bardzo dobrze po polsku natomiast Romi niespecjalnie więc nie potrafił mi wszystkiego wytłumaczyć. Ale prawdę powiedziawszy to też nie wnikałem jak to będzie - lubię być zaskakiwany.
No więc, płyniemy - nasz statek nie był jednak transatlantykiem i nie miał klimatyzacji. Łódź taka jak widać na zdjęciach - gwałtowniejszy ruch groził wypadnięciem za burtę. Płynęło się sympatycznie, fale co chwilę chłodziły, widoki fajowe. Wyspa jest maluteńka, ma kilka km - a są jeszcze mniejsze ;)
Na wyspie jest przygotowane dla takich jak my - taki jakby zajazd tylko, że samemu się w nim wszysko robi, jest grill ale trzeba węgiel przywieźć ;) Romi poszedł kupić coś na grilla i mówi, żebym bym z nim nie szedł bo ceny będą wysokie jak mnie zobaczą. No ale okazało się, że i tak cena była dużo wyższa niż normalnie. Były tylko kalmary, ryb brak.
Ale kalmary przyrządzone na grillu z jakimiś przyprawami były świetne, zupełnie inaczej przyrządzone niż do tej pory jadłem. Poznałem też magiczną przyprawę, której tu używają do mięs i ryb - jest to Sprite, tak właśnie, smarują mięso i ryby - Sprite'm. ;)
Za to, że mogliśmy sobie tam posiedzieć i ugotować jedzenie trzeba było oczywiście.
Zapakowaliśmy się do łodzi i wypłynęliśmy w ocean. Tam gdzieś stanęliśmy i wskoczyliśmy w morze z rurkami i maskami.
Widoki nieziemskie!
Rafa na dnie kolorowa, wszędzie pływają rybki, patrząc w dół czuć ogromną przestrzeń, czuć, że jest bardzo głęboko a pomimo tego doskonale widać dno i wszystko co się tam znajduje. Nie przeszkadza nawet to, że maska jest niezbyt dobrze dopasowana, że przez rurkę wlatuje woda i czasem trzeba jej się napić ;) Warto! Warto! Warto i nawet trzeba ;)
Spędziliśmy tu ponad godzinę podziwiając widoki i popijając słoną wodą.
Podsumowując - było bardzo fajnie, mieliśmy osobistego kucharza, prywatny wodolot, cała wyspa nasza (nie było turystów) - wszystko na plus, nawet do pracy zdążyliśmy ;)

Tutaj trasa, którą płynęliśmy <== KLIKNIJ!



Tradycyjnie na samym dole - film.



Rozpoczynamy wyprawę. My a z tyłu sternik.




Widok na wyspę Hilantagaan.


Już dopłynęliśmy.
 

Nasz transatlantyk w całej okazałości.




Pierwsze nurkowania.



Tymczasem Romi...



Dobra, zbierajmy się dalej!


Właścicielka tego lokalu wraz z dziećmi.


Jedzenie już gotowe, wyszło świetnie.


Kolejne nurkowania. Tutaj to już było naprawdę super! Głęboko, woda czyściutka, widoczność świetna. Czasem tylko woda wlewała się przez rurkę albo pod maskę. Ale woda bardzo smaczna a poza tym to przecież bardzo fajnie jak sól szczypie w oczy ;)



Powrót - widok na "naszą" wyspę, nareszcie w domu!


Film:



Film (lepsza jakość):